wtorek, 27 maja 2014

Rozdział 4

-Jutro też po ciebie przyjadę. - powiedział siatkarz, żegnając się z dziewczyną.
-Ale nie poczuwaj się za bardzo... - mruknęła.
-Uratowałem ci życie, mogłabyś okazać chociaż trochę wdzięczności. - prychnął.
-Podziękowałam ci już, ale i tak nie musiałeś. - poruszyła ramionami.
-Dobra, uciekaj, silnik mi zamarza. Będę pod restauracją o dwudziestej drugiej. - wygonił dziewczynę z  auta, a ta trzasnęła drzwiami czarnego Audi. Wyszperała klucze od domu z torby i otworzyła nimi klatkę schodową. Niczego się nie spodziewająca wbiegła po schodach na górę, a tam czekała ją niespodzianka.
-Cześć. - stanęła jak wryta.
-Cześć. - odparła. - Co ty tu robisz?
-Musisz mi pomóc. - wybuchła rzewnym płaczem i rzuciła się w ramiona koleżanki. Antonina niezdecydowanie objęła dziewczynę.
-Pogadajmy może w środku, hm? - zaproponowała, a Evelina przystała na ten pomysł. Obydwie weszły do mieszkania, zdjęły swoje kurtki i skierowały się do kuchni. Tak szczerze mówiąc, Ann miała inne plany na spędzenie tego wieczoru, a mianowicie umycie się i pójście spać, ale cały misterny plan w... No właśnie.
-No, mów. - gospodyni usiadła na blacie, wgryzając się w skórkę jabłka.
-Ja wiedziałam, że do tego dojdzie... Prędzej czy później. - bełkotała.
-Ale o co chodzi? - zapytała.
-Rzucił mnie, rozumiesz? Rzucił mnie jak ostatnią szmatę! - schowała twarz w dłoniach.
-Janek? - Antosia prawie pisnęła. Przypomniała sobie niedawne spotkanie z nim. Niby przypadkowe.
-Janek. - powtórzyła. - Przez SMS'a. Wyobrażasz to siebie? No kurwa! - wrzeszczała, a Tosia modliła się, aby tylko nie wpadli zaspani sąsiedzi. Bezradna tylko westchnęła, nigdy nie miała takich problemów, więc do końca nie wiedziała jak ma jej pomóc, tym bardziej, że w zasadzie nawzajem za sobą nie przepadały, a nagle ta pojawia się w jej twarz wypłakując swoje żale...
-Sorry, że pytam, ale jak mogę ci pomóc? - skrzywiła się.
-Pozwól mi zanocować u ciebie kilka dni... Potem znowu wyjadę, obiecuję. - spojrzała na nią błagalnym wzrokiem, a litościwa Kryńska zgodziła się. Przez te kilka dni chyba nie może być aż tak źle... Natychmiast przyniosła jej świeżą pościel i zaprowadziła do salonu, bo nie miała takich luksusów, aby posiadać oddzielne pokoje dla gości. Jeszcze nie. Kiedyś się dorobi.

Rano, Evelina w ramach podziękowań postanowiła zrobić swojej zbawicielce pożywne śniadanko. Od razu dzień staje się lepszy! Jako że przyjezdna nie miała co ze sobą zrobić, Antosia była zmuszona zabrać ją ze sobą do pracy. W głębi duszy knuła już jeden, bardzo podstępny plan. Zaprowadziła znajomą do kuchni i wcisnęła jej fartuszek w ręce.
-Pomożesz mi trochę. - mrugnęła okiem, sama zawiązując odzież.
-Ale... - wydukała zaskoczona brunetka.
-Samo śniadanie nie wystarczy. - zaśmiała się Kryńska i wytłumaczyła dokładnie na czym polega jej praca. Miała tylko zbierać zamówienia, resztą zajmie się sama. Evelina nie miała wyjścia, musiała przystąpić do roboty. Nie była przyzwyczajona do ciężkiej harówki, dlatego niemiłosiernie narzekała.
-Kogo ty tutaj przyprowadziłaś? - Leon pociągnął Tosię za łokieć.
-Moja znajoma, zatrzymała się u mnie na kilka dni. - odparła.
-Nie nadaje się do niczego... - pokręcił głową.
-Nic nowego - wzruszyła ramionami. - Ona potrafi tylko ciągnąć kasę od tatusia.
Chwyciła talerz z tortillą i zaniosła go do stolika.
-A to co, nowa pracownica? - odezwał się Nico.
-Nie przyzwyczajajcie się, tylko na jeden dzień. - podsunęła pod nosy siatkarzy posiłek.
-Szkoda. - posmutniał Facu i wrzucił do kieszeni fartuszka Antosi kawałek serwetki. Ona szybko zniknęła w kuchni i przeczytała ją.
"Muszę dzisiaj podwieźć Nicolasa, nie przeszkadza ci to?"
Gdy tylko odniosła rachunek siatkarzom, odpowiedziała mu krótkie "nie". Conte skojarzył o co chodzi i przytaknął głową.
-Co to za jakieś tajne szyfry. - prychnął Uriarte. 
Nikt mu nic nie odpowiedział, a ten uniósł brwi w oznace zdziwienia. Zupełnie nie kumał o co się rozchodzi. Miał wrażenie, że tylko on jest nie w temacie i bardzo go to zasmuciło. Bardzo. Mało brakowało, a utopiłby się w morzu swoich łez. 
Dobiegł koniec zmiany, dlatego dziewczyny szybko zmyły się z restauracji. Poszły na przystanek, skąd miał zabrać je Facundo. Pojawił się nieco spóźniony, a przecież każda minuta się liczy.
-Ej, powie mi ktoś co tu jest grane? - oburzył się Nico, gdy zobaczył dziewczyny w czarnym Audi.
-Po prostu obiecałem im podwózkę. - odparł brunet szybko ruszając w stronę bankomatu. 
-No, jasne. - wywrócił oczami i przez całą drogę nie odezwał się ani słowem. Kiedy siatkarz posiadał już całą potrzebną sumę, wrócił pod parking przy restauracji. 
-Jeszcze ktoś dołącza? - mruknął Nico. 
-Siedź cicho. - syknął Facu. - Zamieńcie się miejscami. - wskazał na rozgrywającego i Antoninę. Dziewczyna od razu ruszyła z miejsca, a Evelina jak i Nico byli równie zbici z tropu. 
-Rusz dupę! - krzyknęła Kryńska.
-Te mówi, żebym siedział, ta się drze żebym wstał, ludzie! - mamrotał, przeciskając się przez wąską szczelinę między siedzeniami. Po wielu minutach przepychania się, oboje w końcu zamienili się siedzeniami. 
-Padnij. - szepnął Facu, gdy zauważył nadchodzącego mężczyznę.
-Palnij? - zapytała Evelina.
-Kurwa, schowajcie się. - jęknęła Tośka. Serce waliło jej jak oszalałe i nie tylko jej. Po chwili usłyszeli pukanie w szybę, która następnie się obniżyła. Conte przekazał wszystkie pieniądze.
-To mi się podoba. - mężczyzna uniósł kącik ust, licząc szmal. - Jesteśmy kwita. Do miłego zobaczenia. - zwrócił się do Tosi, lecz zaraz z powrotem wrócił do swojego samochodu. Wtajemniczeni odetchnęli z ulgą.
-Czuję się jak w jakimś filmie akcji. - oznajmił Uriarte. - Ale nie mówie mi o co tutaj chodzi, nie chcę tego wiedzieć... Albo chcę. To jakiś haracz? 
-Nikt nie ma ochoty cię słuchać... - mruknęła Antonina, spoglądając w stronę górnego lusterka. Facundo zrobił to samo i posłał dziewczynie mrugnięcie okiem. Ona natychmiast odwróciła wzrok. 
-Wracamy już do domu? Jestem padnięta. - odezwała się Tomkowska. 
-Mhm. - przytaknęła Ann. Gdy dojechali do miejsca zamieszkania kelnerki, ta serdecznie podziękowała. - Nie wiem jak ci się odwdzięczę.
-Wymyślimy coś. - uśmiechnął się szeroko. Antonina kiwnęła głową i wyszła z Audi. Kilka minut później dziewczyny znalazły się w mieszkaniu.
-Stara, skąd ty masz takie znajomości... - zagadnęła Evelina.
-Stali bywalcy restauracji. - machnęła ręką.
-Całkiem nieźli. - poruszała brwiami. - Masz coś przeciwko żebym zarezerwowała sobie kierowcę? - zaśmiała się.
-Tak. - rzuciła podświadomie. - Znaczy nie...
Tomkowska podejrzliwie zmierzyła blondynkę.
-Albo mam, bo dopiero co rzucił cię chłopak! - wybrnęła.
-No właśnie, więc jestem wolna. - uznała. Antosia tylko przewróciła oczami i poszła do siebie. Otworzyła szafę, a z niej wyjęła skrzynkę ze wszystkimi oszczędnościami. Dokładnie je przeliczyła i wyszło jej trochę ponad dwieście złotych. To ciągle za mało. Bezradnie usiadła na podłodze i tarmosiła w rękach wartościowy papier. Kilka miesięcy będzie musiała spłacać dług u Conte, a co za tym idzie, to koniec marzeń o zapłaceniu za studia. Wszystko się posypało.

Na drugi dzień znowu obie pojechały do pracy, lecz tym razem Evelina nie musiała już pomagać. Miała dać cynk, gdy siatkarze pojawią się w restauracji. Jak zwykle stało się to pod wieczór. Ann podeszła do ich stolika i po odebraniu zamówień, potajemnie wcisnęła brunetowi dwieście złotych do ręki.
-Narazie więcej nie mam. - szepnęła, a Facu odrzucił zapłatę. Zdziwiona Kryńska uniosła brew. - Bierz to. - syknęła jeszcze raz wsuwając pieniądze. Conte pokręcił głową. Ona przystała, lecz gdy przyniosła talerze pełne jedzenia podeszła do Uriarte.
-Dasz to Facundo. - włożyła papierek do kieszeni spodni siatkarza. Zgodził się, a Tosia odetchnęła. Kolejny dzień pracy dobiegł końca.

I znowu wszystko stało się takie monotonne. Kiedy była Evelina, Tosia miała się chociaż do kogo odezwać, teraz znów spędzała samotne wieczory.
Facundo prawie codziennie podwoził ją do domu, a ją ściskało w środku kiedy pytał o Tomkowską. Zawsze żegnała się krótko i znikała za drzwiami klatki schodowej. Pewnego wieczoru, gdy tylko zdążyła zdjąć kurtkę, usłyszała dzwonek do drzwi. Otworzyła niepewnie.
-Zostawiłaś szalik. - wyszczerzył się.
-O, dzięki. - odebrała własność. Przez chwilę stali w ciszy. - Chcesz może wejść? - odsunęła się odsłaniając wnętrze mieszkania.
-Chętnie. - wkroczył pewnie. Odwiesił swoją kurtkę i szedł za Antoniną. Ta zaprowadziła go do salonu, gdzie zaproponowała herbaty. Natychmiast zniknęła w kuchni. Conte krążył po pokoju, w skupieniu oglądając każdy obraz i zdjęcie znajdujące się w nim.
-Malujesz? - zapytał w końcu.
-Tak. - odparła, stawiając kubki wypełnione wrzątkiem.
-Ładnie. - pokiwał głową z uznaniem.
-Dzięki. - usiadła na sofie.
-Portrety też malujesz? - przysiadł się do niej.
-Rzadko... - siorbnęła. - Przepraszam. - zarumieniła się.
-Nic się nie stało. - zaśmiał się. - Ale tak sobie pomyślałem... - odchrząknął. - Moja mama ma niedługo urodziny, byłabyś w stanie odtworzyć ją ze zdjęcia?
-Niełatwe zadanie. - stwierdziła. - Ale czemu nie.
-I mam jeszcze drugą propozycję. - uśmiechnął się szeroko.
-Słucham... - zaciekawiła się.
-To będzie w ramach spłaty długu, co ty na to? - poruszał brwiami. Antonina prawie zakrztusiła się gorącym napojem.
-Ty tak na serio?
-Serio, serio. Takie portrety przecież nie kosztują wcale mało. A wiem, że tobie mogę zaufać, hm? - koleżeńsko szturchnął ją łokciem.
-Ale nie mogę ci nic obiecać... Ile mam czasu?
-Miesiąc starczy?
-Starczy. - przytaknęła.
-No to prezent mam z głowy. - rozpromienił się jeszcze bardziej.
Po kilkunastu minutach luźnej rozmowy, nadszedł czas na nieco poważniejsze i niewygodne dla Tosi tematy.
-A ty i Nico, co z wami?
-Co ma być? - prychnęła.
-No nie wiem, ciebie pytam, bo wiem, że on na maksa się wkręcił...
-Nie mój problem, ja nic nie obiecywałam. - poruszyła ramionami.
-To porozmawiajcie. - nakazał.
-Ale to dla mnie zwykły kumpel. - wyminęła.
-To mu to powiedz!
-Nie!
-Jesteś trochę egoistką, wiesz? - skrzywił się. Tosia nie przejęła się jego słowami, słyszała je już wiele razy. - Będę spadał, jutro rano wyjeżdżamy do Rzeszowa.
-Po co? - zaciekawiła się.
-Grać. - uśmiechnął się lekko.
-No to powodzenia. - objęła bruneta.
-Dzięki. - odparł, ubrał się i wyszedł z mieszkania. Było już sporo po trzeciej nad ranem, dlatego Tosia nie tracąc czasu położyła się spać.

___________________________________________________________________

Kolejny rozdział oddaję w Wasze ręce!:) 
Już niedługo wakacje, czy Wam też zleciało tak szybko jak mi? ;o jeju pędzi to wszystko!
Pozdrawiam, Sissi♥


sobota, 17 maja 2014

Rozdział 3

Poranna monotonia. Znowu wstała o tej samej godzinie, zjadła śniadanie, wzięła prysznic, zrobiła makijaż, patrzyła ślepo w telewizor oglądając wiadomości i popijając kawę. W końcu nastała godzina wyjścia na autobus. Niezmiennie panował niesamowity ziąb, więc szczelnie opatuliła się szalikiem. Włożyła słuchawki do uszu i podświadomie rozglądała się wokół. Cały czas stała sama, a nie tego się spodziewała. Oczekiwanego osobnika nie było, więc podróż odbyła samotnie. I działo się tak przez kilka kolejnych dni. Antonina była wyraźnie zaniepokojona o nowopoznanego kolegę, lecz pewnego razu jej zmartwienia jednak się rozwiały.
-Stolik trzeci do obsłużenia. - zauważył Leon informując pracownicę. Teraz, ich kontakty ograniczały się tylko do przywitania się i wymiany zamówień. Tosia wyszła z kuchni i wyjęła notesik z kieszeni na piersi.
-Co podać? - wyściubiła nos zza kartki.
-O, co za spotkanie! - brunet zawył radośnie.
-Cześć. - przywitała się i zdobyła na lekki uśmiech.
-My poprosimy burito. - oddał kelnerce kartę dań.
-Siedem razy, buriiitooo... - zapisała. - Coś do picia?
-Soczek pomarańczowy.
-Siedem razy? - zmierzyła wszystkich zgromadzonych przy stoliku.
-Siedem razy. - przytaknęli wszyscy zgodnie.
-Się robi. - uniosła kąciki ust i zniknęła w kuchni. - Siedem razy burito! - zawiadomiła kucharzy jednocześnie wyjmując siedem szklanek z barku. Otwarła karton i rozlała napój po równo w każdym naczyniu, ponownie wychodząc na salę. Mężczyźni ze stolika numer trzy doprowadzili ją do siebie wzrokiem, co niezwykle speszyło Antosię.
-Dziękujemy. - odezwał się Nicolas.
-Proszę. - urwała. Podając zamówienie kolejnemu brunetowi z bujną brodą została potrącona przez pędzącą Joannę, przez co sok wylądował na koszuli przystojniaka. Ona tylko syknęła.
-Przepraszam!
Wszyscy parsknęli śmiechem, lecz ani poszkodowanemu, ani sprawcy nie było do śmiechu. Antonina miała ochotę zapaść się pod ziemię.
-Ładnie działasz na kelnerki, ładnie... - wtrącił rozbawiony chudzielec.
-Jeszcze raz najmocniej przepraszam, burito na koszt firmy. - próbowała ratować sytuację.
-To kara za wczoraj! - Nico pogroził palcem koledze po swojej lewej. - Karma dosięgnie każdego! Myślałeś, że jak jesteś przystojny, to możesz wszystko! Taki ch... - nie dokończył, bo drugi brodacz dał mu kuksańca w ramię.
-Kobiety... - spojrzał na niego wymownie.
Po zaoferowaniu jeszcze kilku serwetek, Antonina zwiała jak najszybciej.
-Coś pechowa ta twoja... - mruknął chłopak, próbując wysuszyć odzienie.
-W ogóle jakaś taka grzeczna... - dodał zdziwiony Nicolas.
-Cokolwiek to znaczy. - chudy uniósł brew. Nico machnął ręką, tłumacząc sobie w duchu, że i tak nie zrozumieją. Po kilkunastu minutach przed ich nosami prezentowała się smakowita potrawa, także podana przez Kryńską.
-Ja sam. - chłopak przejął danie od kelnerki i położył przed sobą. Antonina niezadowolona z tego faktu, że ktoś podświadomie próbuje wmówić jej, że źle wykonuje swoją pracę, miała ochotę kolejny raz oblać go sokiem. Całą beczką soku. Morzem soku! Ale zakończyła się na wizualizacjach w jej głowie, więc tylko zacisnęła zęby i życzyła wszystkim smacznego. Wróciła do kasy i odliczyła jedno burito od rachunku, wrzucając do kasy z własnej kieszeni. Tak bardzo jeszcze nigdy się nie poświęciła, ale wolała zapłacić, niż potem użerać się z właścicielem.
Wieczorem nie zostało już dużo gości, oprócz elity zamawiającej kolejne dania. Z drugiej strony, lepiej dla restauracji.
-Możemy już poprosić rachunek? - brodaty uniósł rękę i pstryknął palcami. Kryńskiej aż para uszła z uszu. Cisnęła ścierką o blat i zaciskając wargi w cienką linię wydrukowała paragon. Urwała go gwałtownym ruchem i odniosła go do stolika. Odwróciła się na pięcie i powróciła do wycierania naczyń. Gdy usłyszała dźwięk zasuwanych krzeseł odetchnęła z ulgą, że kolejny dzień pracy minął. Nicolas pomachał jej serdecznie, a ta tylko skinęła głową. Znów nawiedziła stolik i odebrała dosyć spory napiwek.
-Zmywam się, siema. - zdjęła fartuszek narzucając kurtkę.
-Do jutra. - mruknął Leon. Tosi zrobiło się trochę przykro i nawet już otworzyła usta, żeby życzyć chociaż dobrej nocy... Ale odezwał się ten diabełek na prawym ramieniu, który podpowiadał, aby unieść się honorem. Dlatego też jedynie przepasała się skórzaną torbą i wyszła z restauracji. Zerknęła na wyświetlacz telefonu, było już przed dwudziestą trzecią, ostatni autobus odjechał z przystanku już cztery minuty temu. Nie pozostało jej nic innego jak iść piechotą. Nie wkładała słuchawek do uszu, za bardzo się bała. Zarzuciła tylko kaptur na głowę i marzyła o tym, by jak najszybciej znaleźć się w łóżku.
-E! - usłyszała gwizd zza siebie, ale nie zamierzała się odwracać. Przyspieszyła kroku. To jednak nic nie dało, poczuła mocny uścisk na ramieniu. - Gdzie się tak spieszysz.
Nie utrzymywała kontaktu wzrokowego.
-Gdzie pieniądze? - zapytał zachrypniętym głosem.
-Nie ma. - odpowiedziała cicho.
-Żartujesz. - wybuchnął gromkim śmiechem, lecz zaraz spoważniał. - Żartujesz, prawda? - pociągnął ją za łokieć. Ona jedynie pokręciła głową. - Miały być na wczoraj, dałem ci jeden dzień chroniąc ci dupę, dosłownie. - syknął nieprzyjemnie. Z jego ust wydobywał się odór alkoholu pomieszany z tytoniowym dymem. Odruchowo odwróciła twarz. - Patrz na mnie. - złapał ją za żuchwę.
-Nie mam tych pieniędzy. - powtórzyła.
-To już nie mój problem, masz je zdobyć.
-Dobrze wiesz, że nie mam jak.
-To znajdź sposób. Za tydzień chcę widzieć okrągłą sumkę, jak nie... to wiesz co cię czeka. - uśmiechnął się szyderczo, poruszając brwiami. Puścił jej twarz z uścisku, zostawiając po sobie przeszywający ból. Wyjął z ze swojej kieszeni przeźroczystą saszetkę i wsunął ją w dłoń dziewczyny. - Tydzień. - powtórzył jeszcze i wrócił do auta ruszając z piskiem opon. Zastraszona Antonina zadzwoniła po taksówkę, była bardzo roztrzęsiona. Po kilkunastu minutach była już w domu. Zakluczyła drzwi i opierając się o nie, zjechała na podłogę. Zaszlochała przytulając się do kolan. Po chwili jednak wzięła się w garść, wyjęła z kurtki saszetkę i bez chwili zastanowienia wysypała jej zawartość do zlewu. Chciała z skończyć z tym wszystkim, lecz nie mogła, za głęboko w tym siedziała. Otarła policzki jednym ruchem ręki i wskoczyła pod prysznic. Marzyła tylko o śnie.

Kolejne dni znów mijały, zastraszona Antonina nie pałała już taką radością jak wcześniej. Nico po dopięciu swego dał spokój dziewczynie i nie wchodził jej w drogę. Tosia rzecz biorąc nawet o nim zapomniała, miała poważniejsze sprawy na głowie. Jednak pewnego dnia, gdy wracała z pracy, koło niej zatrzymał się ciemny samochód. Zamarła.
-Sama tak po ciemku? - szyby w aucie obniżyły się. Przez mrok panujący wokół nie dojrzała jego twarzy. - Wiem, że się nie znamy za dobrze, ale wkręciłaś w siebie mojego przyjaciela, więc zabiłby mnie, gdyby coś ci się stało, a ja nic bym nie zrobił, dlatego wskakuj. - toczył się za Tosią. Ona odetchnęła i wsiadła do samochodu.
-W ogóle się nie znamy. - syknęła zapinając pasy.
-Nie ma za co. - brunet spoglądając na nią domagał się innej wypowiedzi. Jakiegoś "dziękuję" czy coś... Zanim jednak zdążyli ruszyć, ich drogę zajechał czarny jeep. - Co to za frajer. - burknął mężczyzna.
-Proszę cię, ruszaj. - jęknęła Kryńska.
-Poczekaj, muszę cofnąć.
-Ruszaj! - krzyknęła.
-Wyluzuj! - przestawił biegi i wykonał manewr kierownicą. Nie zdążyli uciec, przed ich maską pojawił się napakowany mężczyzna. - Co jest, kurde... - opuścił okno i wystawił przez nią głowę. - Co pan! - wydarł się.
-Ja nie do ciebie... - urwał i odsunął siatkarza. - Kasa. - zwrócił się do zapłakanej dziewczyny. Zdezorientowany, przyciśnięty do fotela Facu mierzył raz Tosię, raz mężczyznę.
-Oddawaj kasę! Gdzie masz towar? Opchnęłaś, czy może sama wciągnęłaś, suko?! - wydarł się.
-E, panie. - wtrącił się Conte. - Co pan...
-Odezwij się jeszcze raz... - pogroził mu.
-Ile tego było? - zapytał Antoninę.
-Nie ważne, nie wtrącaj się. - odparła.
-Ile? - powtórzył, zwracając się do dilera.
-Tysiąc.
Siatkarz wyciągnął z portfela trzysta złotych.
-Nie mam więcej. - oddał mu pieniądze.
-Oszalałeś?! - Tosia szturchnęła go w ramię.
-Rozłóżmy to na raty. - negocjował, puszczając pretensje dziewczyny mimo uszu.
-Czekam na hajs od miesiąca!
-Jeden dzień. - powiedział Facundo. Przestępca tylko zmrużył oczy i westchnął głęboko.
-Jutro, o tej samej porze, w tym samym miejscu, z całą flotą. - warknął i wrócił do swojego samochodu.
-Idioto! Po co się mieszasz! - wrzeszczała.
-Groził i mi, i tobie, chyba wolałem oddać mu kasę i żyć, niż zginąć, bo ty masz u niego jakieś długi!
-Teraz u ciebie będę mieć długi... - mruknęła.
-Ale ja cię nie zabiję. - uśmiechnął się lekko.
-Mam nadzieję... A. I niech to zostanie między nami.
-Jasne. - przytaknął i ruszył w stronę domu Antoniny.

__________________________________________________________________

Jesteśmy na dobrej drodze do zakwalifikowania się do ME:) Czy tylko ja płaczę za każdym razem, gdy leci "Mazurek Dąbrowskiego" i na ekranie widzę Wlazłego i Gumę? ;o Jeju♥
Pozdrawiam, Sissi♥



czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 2

Cała rozstrzęsiona położyła się spać, lecz przewracała się z boku na bok, co chwila zerkając na zegarek i jeszcze bardziej się dobijając, że jest grubo po trzeciej w nocy, a ona nie śpi. W myślach życzyła sobie powodzenia podczas dnia. Czuła, że nawet najmocniejsza kawa nie postawiłaby jej na nogi.
Zaczęła liczyć owce, usypiać każdą kolejną część ciała, analizowała każdy kwiatek wymalowany na jej tapecie. Z nudów nawet zaczęła mówić do siebie i opowiadać historie. W końcu wybiła piąta. Antosia podniosła się z łóżka, wzięła długi prysznic, zrobiła pożywne śniadanie i wciąż nie wiedziała dlaczego nie przespała całej nocy. Po siódmej wyszła na autobus.
-Koszmarnie wyglądasz. - ktoś zagadnął zza jej pleców. Ona aż podskoczyła i o mały włos nie zaczęła drzeć się na cały Bełchatów.
-Co ty tu robisz? - zapytała podniesionym głosem.
-Chciałem cię zobaczyć, tęskniłem. - chłopak wyszczerzył się.
-No ja jakoś nie, przepraszam. - chciała wyminąć mężczyznę, lecz ten zagrodził jej przejście nogą. - To już jest chore. - syknęła.
-Powtarzasz się. - odparł.
-Bo jesteś toksyczny! - krzyknęła.
-Od kiedy przeszliśmy na "ty"? - uniósł brew.
-Aha, to teraz próbujesz ze mnie zrobić nachalną fankę, ta? - westchnęła.
-Ojj... - machnął ręką. - Pozwól mi się tylko zaprosić na kolację. Albo chociaż kawę, bo widzę, że masz za sobą ciężką noc...
-Nie ma mowy! - wzdrygnęła się. - I odwal się od moich nocy.
-To dalej będę cię nachodził.
-To poinformuję policję.
-Nie masz dowodów. - uniósł kacik ust.
-Irytujesz mnie człowieku! Jak ci tak bardzo zależy, możesz zaprosić mnie do McDonald'a.
-McDonald? Z taką piękną kobietą? - zdziwił się. - To aż grzech.
-Sam jesteś grzechem! - burknęła.
-Tak jak ty, pierworodnym... Czy coś. - tymi słowami sprawił, że Tosia spotulniała. - Nico jestem tak w ogóle... - wysunął dłoń w jej kierunku.
-Cześć. - rzuciła oschle rozglądając się za autobusem.
-Nie zdziwiło cię, że mam na imię Nico? - uniósł brew, jakby to było coś nadzwyczajnego. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami.
-Nikodem, czy... - zmrużyła ślepia.
-Nicolas. - uśmiechnął się szeroko.
-O... Twoi rodzice mieli niezłą wyobraźnię.
-Czy ja wiem, u nas to popularne imię. - odparł. Dziewczynę zaciekawiło to wyrażenie "u nas". U nas, w Polsce przecież nie ma takiego imienia. - A ty?
-Co ja? - zmarszczyła czoło.
-Jak ci na imię. - zaśmiał się chłopak.
-Tosia. Znaczy... Antonina. - parsknęła.
-Jesteśmy krok bliżej... - szturchnął ją ramieniem, a dziewczyna zmierzyła swojego towarzysza od góry do dołu.
-I chyba krok za daleko... - odeszła kawałek i zaraz nadjechał jej środek transportu.
-No szło nam tak dobrze! - krzyknął za nią. Ona nic nie odpowiedziała, tylko chciała jak najszybciej zniknąć w czeluściach autobusu. Myślała, że jej się udało, ale nie, nie, niee...
-Znalazłem cię! - chłopak odetchnął. Antonina próbując go zlekceważyć, podgłośniła muzykę w swoich słuchawkach i skierowała wzrok na widoki za szybą, które zmieniały się jak w kalejdoskopie.
Nico w końcu zrozumiał, że jest niemile widzianym towarzyszem podróży, więc zrezygnował z dalszych prób zagadania. Westchnął głęboko i bił się z myślami, co tak naprawdę robi źle. Przecież koledzy mówili "okazuj jej zainteresowanie". Może Tosia jest lesbijką...

Dziewczyna trochę nieobecna, myliła zamówienia i potykała się o własne nogi. Asia kilka razy musiała ratować sytuację za Antoninę i wcale nie było wtedy do śmiechu...
-Co z tobą? - zapytał zaniepokojony Leon. - Źle się czujesz?
-Nie, wszystko okej. - odparła poprawiając włosy.
-Coś cię trapi, widzę... Znowu pralka przeciekła? - drążył. - Problemy z sąsiadami?
-Nie. - warknęła stanowczo.
-Tośka. - uniósł brew. - Ten palant cię nachodzi?
-Ale jest niegroźny. - dodała.
-Co nie zmienia faktu, że cię nachodzi! Coś z tym trzeba zrobić.
-Mówię ci, kurde, że sobie poradzę!
Leon nie dowierzał swojej współpracownicy, postanowił coś z tym zrobić, ale sam do końca nie wiedział co.
-Zamieszkasz u nas. - rzucił po dłuższej chwili zastanowienia.
-Chyba śnisz. - parsknęła dziewczyna.
-Tutaj chodzi o twoje bezpieczeństwo! - przekrzykiwali się nawzajem.
-Nie będziesz mi się wtrącał z nochalem w życie. Jeśli będę chciała, to się umówię z tym niedorozwojem emocjonalnym, choćby zaraz!
-Proszę bardzo! Ale potem nie wypłakuj mi się w rękaw. - pogroził dziewczynie palcem.
-W ucho sobie go wsadź. - syknęła, ściskając wskazujący palec kucharzowi.
-Oddaj go. - chlipnął. Ona tylko posłała szyderczy uśmiech i ciskając fartuchem o blat wyszła z restauracji. On jak zwykle czekał. Co tam robił, ktokolwiek wie, niech się zgłosi! Ale z drugiej strony to dobrze, Tośka nie będzie musiała wysilać się na poszukiwania.
-Możesz się ze mną umówić. - poinformowała mężczyznę, który od razu się rozpromienił.
-Taa... - otworzył paszczę z zachwytu. Antonina skrzywiła się na ten widok. Nico zaoferował dziewczynie swój łokieć, lecz ta, zgrywając niedostępną odmówiła, a z twarzy bruneta zniknął szeroki uśmiech i musiał wyraźnie przyspieszyć kroku, bo Kryńska wyrwała do przodu jak pershing.
-Tutaj zaparkowałem! - krzyknął za nią. Szarmancko otworzył jej drzwi i pomógł wejść do środka. Podziękowała i rozejrzała się po wnętrzu samochodu. Wywnioskowała, że jest całkiem przytulnie.
-Niezła bryka. - zagadnęła w końcu.
-A no... - odparł zapinając pasy. Antonina uniosła brew.
-Bardziej męskiego obicia foteli nie było? - parsknęła.
-To burgund, pasuje do białego lakieru.
-Tak jak twoja zielonkawa koszula?
Nico szybko zerknął na dół. Upsi...
-Co ty, jakaś stylistka? - burknął.
-Nie, ale jak to kobieta znam się na zestawieniu kolorów...
-Też mógłbym ubrać wszystko w tym samym kolorze, tylko innych odcieniach. - odpyskował.
-To umiejętność, której jak sądzę TY, nigdy nie nabędziesz...
-Nawet nie wiesz jakie umiejętności posiadam. - charakterystycznie poruszał brwiami, a kelnerka poczuła się nieswojo. Baardzo nieswojo.
-Typowo... - westchnęła po chwili.
-Znaczy chodzi mi o ten, gotowanie, no. - uderzył ręką w kierownicę.
-Dobra, nie pogrążaj się.
Dalsza podróż minęła im w ciszy. W końcu dojechali do celu.
-Serio. - zaśmiała się.
-Wedle życzenia. - odrzekł chłopak. Im oczom ukazało się charakterystyczne logo restauracji fast-food znanej na całym świecie.

-Naprawdę jesteś siatkarzem? - zapytała zdziwiona, przeżuwając hamburgera.
-Tak wyszło. - odpowiedział, próbując złapać słomkę. Tosia z dobrego serca, pokierowała ją prosto do ust chłopaka. On zaczerwienił się nieco i odkaszlnął.
-Wiesz, w sumie nie śledzę poczynań tej naszej drużyny, ale i tak fajnie mieć tam znajomości. - poruszyła ramionami. - Będę miała się czym chwalić.
-Mieszkasz w Bełchatowie i nie kibicujesz Skrze? - uniósł brew.
-Tak wyszło. - wyszczerzyła się.
-Przyjdziesz chociaż raz na nasz mecz, to zakochasz się w tej atmosferze.
-Nie ciągnie mnie do siatkówki. - skrzywiła się.
-A. - pokiwał głową.
Całe popołudnie minęło im na pogawędce i poznawaniu siebie nawzajem. Kiedy zaszło już słońce i na zewnątrz panował półmrok Tosia zaproponowała powrót, a Nicolas podwózkę, z czego dziewczyna skorzystała.
-Mieszkam tam. - wtrąciła, kiedy Nico minął uliczkę, w którą powinien skręcić.
-Myślałem, że się nie zorientujesz i zajedziemy do mnie. - zaśmiał się.
-Nie. - urwała zniesmaczona tym żartem.
-Przedstawiłbym cię mojemu współlokatorowi.
-To może innym razem...
-Jest przystojny. - dodał.
-No to fajnie, serio. - zmarszczyła czoło.
-Jesteś pewna, że chcesz wrócić do domu i siedzieć tam sama, skoro możesz spędzić resztę wieczoru w towarzystwie dwóch przystojnych argentyńczyków? - pisnął.
-Dwóch? Słyszałam o jednym. - przygryzła język.
-Jędza. - zacisnął wargi.
-Sorry Nico, ale naprawdę, kiedy indziej.
-Jak chcesz. - wzruszył ramionami i odwiózł swoją towarzyszkę pod same drzwi klatki schodowej.
-Dzięki za wieczór. - posłała delikatny uśmiech.
-Do usług. - wyszczerzył się.
-Dobranoc. - wysiadła z auta i pomachała mu zza szyby.
-Dobranoc. - powiedział sam do siebie i przerzucił biegi w samochodzie. Popatrzył jeszcze chwilę jak znika za drzwiami swojego bloku i odetchnął głęboko. W końcu zdecydował się odjechać.

Tosia niespodziewała się, że może być tak przyjemnie, pomijając kilka niestosownych żartów w jej kierunku. Ale może jest przewrażliwiona i od razu wystawiła mu nieprzychylną opinię? Czas pokaże, teraz marzy tylko o tym, aby położyć się w swoim wygodnym łóżku z kubkiem herbaty w dłoni.

Drugi koniec miasta

-Co tak długo? - zapytał brunet, jednocześnie odliczając kolejne spięcia brzucha.
-Miałem randkę. - odparł Nico.
-Co? Ty? - współlokator siatkarza wybuchnął śmiechem. - Ona nie ma oczu?
-Rób te brzuszki, rzeźba ci spadnie. - burknął i zakluczył się w łazience. Wziął szybki prysznic i po chwili był gotowy do snu. Jutro kolejny ciężki trening.
-Powiedz chociaż jak ma na imię. - ciekawski chłopak wychylił się zza futryny.
-Nie będziesz potrafił nawet go wymówić. - parsknął i wygonił go ze swojego pokoju, gasząc nocną lampkę.
-Ładna?! - usłyszał jeszcze zza drzwi.
-No... - mruknął, przymykając oczy.
-Nie wierzę ci. - dodał. - Na pewno jakaś desperatka.
-Każdy ma prawo do miłości!
-Stary, mogłeś powiedzieć... - jeszcze raz wszedł do pomieszczenia.
-Co? - zapytał wyraźnie zdenerwowany mężczyzna i uniósł się na łokciach.
-McDonald? - skrzywił się, pomału unosząc paragon. Najwyraźniej musiał wypaść Nicolasowi z kieszeni.
-Sama chciała!
-Jesteś pewien, że ona istnieje? - westchnął.
-Idź stąd! - wrzasnął, ciskając poduszką w przyjaciela. Ten, sprytnie uchronił się przed pociskiem zamykając drzwi. Nic tak nie potrafi zepsuć humoru, jak najbliższe ci osoby...

_____________

Ciekawe, czy ktokolwiek jeszcze ze mną tutaj został. Jeśli nie, to zrozumiem. Mogę wytłumaczyć się tylko tym, że ostatnio miałam jakiś dziwny kryzys w życiu i kompletnie nie miałam głowy do pisania bloga, a do tego szkoła, treningi i ogólnie załamka totalna. Miałam nawet plan, żeby zawiesić swoją działalność, ale potem usiadłam przed zeszytem, założyłam słuchawki i pisałam, pisałam, pisałam, choć na chwilę odcinając się od tego wszystkiego. Może to jeszcze nie dzieło sztuki, ale chyba trochę mi pomogło... 
Mogłabym poprosić jakiś odzew, czy jeszcze ktoś to czyta?:( #smutałkę.

Pozdrawiam, Sissi. ♥




sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 1

-Ej no, bez jaj... - jęknęła Antosia, gdy tylko otworzyła drzwi od mieszkania. Jej stopy odziane w materiałowe trampki taplały się w kałuży wody, roznoszącej się chyba po całej objętości skromnego lokum. - Sąsiedzi mnie zabiją, to już drugi raz w miesiącu... - zacisnęła zęby i zdejmując buty wraz ze skarpetkami, nieudanym ślizgiem wpadła do łazienki. Pomoczyła całe dżinsy, a do tego ochlapała ścianę. Wszystko tylko po to, aby odciąć nieszczęsną pralkę od wody. - Cholero... - pomyślała, zakręcając kurek. Zanim zdążyła porządnie zabrać się za sprzątanie wody, usłyszała głośne pukanie do drzwi. To nie zwiastowało nic dobrego. Szybko podwinęła spodnie i jak najszybciej tylko mogła, doszła do drzwi.
-Tak? - wyjrzała lekko.
-Panno Antonino... - na klatce schodowej pojawił się otyły mężczyzna, z łysiną na głowie, lecz buszem na brodzie. Kryńska zawsze zastanawiała się jak to możliwe...
-Ja wiem, wiem, przepraszam, po prostu byłam w pracy, nastawiłam pranie, a ona znowu wariuje... - opowiadała łamiącym głosem.
-Wszystko rozumiem, ale kto kolejny raz odmaluje nam sufit? - sąsiad podparł się pod boki.
-Dopłacę... - przygryzła wargę.
-Ostatni raz! Za następnym sama będzie pani to odmalowywać. - komicznie pogroził palcem.
-Rozumiem i jeszcze raz przepraszam. - pożegnała się z mężczyzną i odetchnęła znacząco. Część wody odpłynęła do spływu w łazience, a resztę Tosia poskromiła kilkoma ścierkami. Pracę skończyła po północy, a za sześć godzin już musiała wstawać. Rozwiesiła mokre ubrania, po czym umyła zęby i nie chcąc tracić czasu na sen rzuciła się na łóżko.
Równo o szóstej czternaście zadzwonił budzik dziewczyny. Jęknęła z besilności i trzepnęła go ręką. Zniesmaczona otarła swoją mokrą od śliny brodę i podniosła się na łokciach. Przez żaluzje próbowały dobić się pierwsze wiosenne promyczki słońca, ale Kryńska i tak nie odzyskała chęci do życia. Odliczyła do trzech i zwlekła się z materaca. Kroczyła po jeszcze nieco wilgotnych panelach, które niedługo chyba spleśnieją, a na taki wydatek Antonina nie była przygotowana. Zahaczyła o kuchnię i włączyła czajnik. Zasypała kubek kawą i poszła do łazienki. Tam wzięła prysznic i zrobiła make-up. Następnie po długiej walce ze swoimi myślami wybrała co ma ubrać. Zalała kawę gorącą wodą i zrobiła sobie kanapkę z dżemem. To już jej taki rytuał.
Pół godziny później narzuciła na siebie kurtkę, zawiązała mokre trampki, bo botki jej nie pasowały do stroju, chwyciła komórkę w dłoń i powędrowała na przystanek autobusowy. Ze słuchawkami w uszach przypatrywała się Bełchatowianom i w duchu obgadywała większość z nich. Gdy w końcu nadjechał jej środek transportu, przecisnęła się przez tłumy, aby tylko dorwać kasownik i w końcu się udało! Włożyła bilet do szpary, a ten ani drgnie. Uniosła brew i pakowała go jeszcze głębiej. Brunet siedzący tuż za nim pokręcił głową, dając jej znak, że ten kasownik nie działa. Antonina jednak miała gdzieś jego sygnały i robiła swoje. Nagle mężczyzna wstał ze swojego miejsca, przełożył rękę i z szerokim uśmiechem zabrał bilet Antoninie.
-Ej! - wydarła się. Ciemnowłosy dosięgnął do następnego kasownika i tam bez szwanku nadał mu kilka cyferek.
-Nie ma za co. - odezwał się oddając jej własność. Tosia zaczerwieniła się i natychmiast wpakowała skrawek papieru do kieszeni kurtki. Odwróciła się w stronę okna, aby nie patrzeć na swojego wybawcę przed mandatem. On jednak nie zamierzał uciekać wzrokiem i wręcz przeciwnie, perfidnie studiował urodę dwudziestolatki. Kiedy kolejny raz przyłapała go na spoglądaniu na nią, przewróciła oczami i całkowicie odwróciła się tyłem. Podgłośniła muzykę i chciała jak najszybciej opuścić autobus, lecz gdy tylko było jej to dane, znów natknęła się na natrętnego faceta. Przypadkowo obiła się o jego klatkę piersiową.
-Czego? - warknęła groźnie.
-Nawet nie podziękujesz? - zaśmiał się, zagradzając jej dalsze przejście.
-Dziękuję. - rzuciła. - A teraz może mnie pan przepuścić, spieszę się do pracy.
-Ale tylko wtedy, jak dasz mi swój numer. - poruszał charakterystycznie brwiami. Ona westchnęła głęboko i wyrecytowała mu rząd numerków. Zadowolony brunet pożegnał się z dziewczyną i umożliwił jej dalsze przejście, lecz gdy tylko Antonina go wyminęła ten zadzwonił do niej. "Nie ma takiego numeru" usłyszał w słuchawce.
-Musiałaś poprzestawiać cyferki, nie ma takiego numeru! - krzyczał za nią. Ona tylko przyspieszyła kroku i zniknęła za następną alejką. Porządnie zmachana wpadła do restauracji i od razu pognała do kuchni.
-Co ty taka zdyszana? Gonił cię ktoś? - zagadał Leon.
-Prawie. - odparła zdejmując odzież wierzchnią.
-To znaczy...? - drążył.
-Jakiś koleś przystawiał się do mnie, chciał numer, ale dałam mu jakieś cyferki z dupy... - odpowiedziała.
-Nie zorientował się? - prychnął kucharz.
-Niestety tak. Ale zwiałam. - Tosia wyszczerzyła się i założyła bordowy fartuszek.
-Nie ma jeszcze ruchu, spróbuj tej salsy. - mężczyzna podsunął pod jej nos talerzyk z czerwonym sosem i kilka nachos'ów. Dziewczyna zachwycona ich smakiem nie mogła oderwać się od jedzenia.
-Niedługo kończy mi się dziekanka... - zagadnęła.
-A dorobiłaś chociaż trochę na te swoje studia?
-Można tak powiedzieć... Choć i tak kupę kasy wywaliłam na odmalowywanie sufitów sąsiadom. - mruknęła.
-Znowu?! - fuknął Markowicz.
-Taa... - westchnęła, przegryzając ostatnią przekąskę.
-Wiesz, jakby co, razem z Iloną mamy trochę zaskórniaków...
-Nie chcę żyć na czyiś koszt. - Tosia mrugnęła okiem. - Ale dzięki. - poklepała jego ramię i odniosła telerz na zmywak.
-To może chociaż oddamy ci naszą pralkę? Jest całkiem sprawna, a Ilonka wspominała coś o kupnie nowej...
-Na to mogłabym przystać. - uniosła kąciki ust i zaczęła swoją pracę od rozłożenia nowych serwetek na stołach. Klienci powoli zaczęli schodzić się na śniadanie. O dziwo, tym razem Joanna przyszła na czas.
-Patrzcie, patrzcie... - zawyła Ann.
-Odpuść sobie. - mruknęła rudowłosa i związała wysoką kitkę. Obydwie dziewczyny zabrały się do pracy.
Kryńska znów musiała robić na dwie zmiany, przez co w godzinach wieczornych padała z nóg.
-Moja salsa schodzi jak nigdy. - mówił zadowolony Leon. Antosia zaśmiała się i chwyciła dwie porcje, które miała odnieść do stolika trzeciego. Nawet nie spoglądając na klientów położyła przed nimi dania.
-Cześć. - usłyszała nagle i aż podskoczyła.
-Znamy się? - syknęła.
-Skasowałem ci bilet rano. - poprawił rozczochraną czuprynę.
-A, tak, tak... Coś mi świta. - zgromiła wzrokiem resztę ekipy zebraną przy stoliku.
-Może tym razem dasz mi ten numer?
-Próbuj szczęścia. - zawadiacko uniosła kącik ust.
-No właśnie próbuję! - zwrócił się do niej z pretensjami.
-Słabo ci idzie...
Mężczyzna dalej łudził się, że z tej znajomości cokolwiek wyniknie.
-Czemu Polki muszą być takie niedostępne... - posmutniał.
-A czemu obcokrajowcy muszą być tacy natrętni? - kelnerka doniosła im gorącą herbatę.
-Nie natrętni, tylko pod wrażeniem waszej urody... - kontynuował.
-Ja już znam takich jak ty. - skwitowała.
-Hej, to, że zarywa to wszystkiego co się rusza, to nie znaczy, że nie jest szarmancki i romantyczny. - wtrącił jeden z jego kolegów.
-To sam się z nim umów. - wzruszyła ramionami.
-Mam dziewczynę. - odrzekł blondyn.
-Raz w tyłek, to nie pedał... - szepnęła mrugając okiem, a cały stolik wybuchł gromkim śmiechem. Tosia wróciła do kuchni, skąd wyglądał zaintrygowany całą sytuacją Leon.
-Co im tak śmiesznie? - zapytał.
-Ten po lewej, to koleś, który dzisiaj rano chciał mój numer. A reszty nie kojarzę, ale kurczak chyba za długo taplał się w tym winie skoro tak żywiołowo reagują... - poklepała plecy przyjaciela.
Dzień pracy nareszcie się skończył, a pracownicy mogli iść do domu. Antonina wraz z Leonem wyszli z restauracji.
-Cześć! - znowu usłyszała ten sam akcent.
-Czemu codziennie ktoś musi wyskakiwać zza tego rogu, no nie kumam. - gorączkował się Markowicz.
-Co znowu... - jęknęła Kryńska, przechodząc z nogi na nogę.
-Numer. - wyjął telefon z kieszeni.
-Koleś, co ci tak zależy. - zmarszczyła brwi.
-Gdyby chciała, już dawno by ci go dała, nie sądzisz? - wciął Leon.
-Nie. - odparł brunet. - One tak mają... Zgrywają niedostępne, lecz tak naprawdę chcą być zdobywane!
-Cię proszę. - dziewczyna schowała twarz w dłoniach.
-A ty to taki ekspert, ta?
-Przepraszam najmocniej, ale chcę rozmawiać z pana córką. - Ann razem z Leonem spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Mężczyzna nie wiedział o co chodzi.
-Wygrałeś. - Antonina podniosła ręce o góry w oznace poddania się. - Chodźmy, tato. - zaakcentowała i chwyciła swojego domniemanego rodzica pod rękę. Kolejny raz spławiła toksycznego fana.
Po kilkunastu minutach była już pod swoim domem. Podziękowała za podwózkę i zaszyła się w mieszkaniu. Wzięła krótki prysznic i przygotowała sobie kolację. Nagle usłyszała dzwonek do drzwi. "Kogo niesie o tej porze..." pomyślała i wyjrzała przez judasza. Nie mogła uwierzyć własnym oczom.
-To już jest chore. - prawie wrzasnęła otwierając drzwi.
-Kilka cyferek i daje ci spokój! - wybronił się.
-Zaraz zadzwonię na policję i cię eksportują za takie coś!
-Jestem tutaj legalnie! - pogroził palcem.
-W dupie to mam, spadaj stąd. - wskazała zejście po schodach.
-Nie wiesz co tracisz. - przymrużył oczy.
-Na pewno tracę cierpliwość. - odpyskowała i trzasnęła drzwiami, które zabarykadowała na trzy spusty. Pozasłaniała wszystkie okna i ukryła się w sypialni. Już nigdzie nie czuła się bezpiecznie.

___________________________________________________________________

Niedługo wkroczą pozostali bohaterzy... :>
Enjoy!
Pozdrawiam, Sissi♥



czwartek, 20 lutego 2014

Prolog

-Szybciej Ann, szybciej! Klienci czekają, a ty się tak niemiłosiernie ociągasz!
-Szefie, robię co w mojej mocy! - odpyskowała, kopiąc w drewniane drzwiczki, które natychmiast rozchyliły się umożliwiając dziewczynie przejście. - Przepraszaaam! - zawyła, unosząc posrebrzane tace ku górze.
-Hej, ślincznotko, kiedy nasze taco spocznie na naszym stoliku?! - burzył się jeden z klientów.
-Hej, zaraz spocznie na twojej łysinie. - warknęła, prawie rzucając kuflem z piwem na stół. Cała sala zamilkła, słychać było tylko głośne przełknięcie kęsa jednego z bywalców w restauracji. - Smacznego. - rzuciła oschle i szybko wróciła do kuchni.
-Gdzie Aśka?! - zapytał właściciel z wyrzutem.
-U lekarza. - urwała.
-U lekarza? Znowu? Co ona taka chorowita... - mężczyzna pokręcił głową i wrócił do swojego gabinetu.
"Chorowita" pomyślała i w duchu zaśmiała się z dezaprobatą.
-Do trójki. - usłyszała od szefa kuchni i ruszyła na salę, by zanieść tortillę klientom. Odkładając talerze na stolik, do restauracji wparowała Joanna. Tosia od razu ruszyła w jej kierunku.
-Co ty sobie wyobrażasz? - szturchnęła jej ramię z wyrzutem.
-O co ci chodzi? - parsknęła rudowłosa.
-Nie odpierdalaj maniany, bo już mam tego dość, nie będę harować za ciebie i jeszcze zbierać bury od tego grubasa!
-Wyluzuj, złość piękności szkodzi... - odparła dziewczyna, zmierzając do miejsca dla personelu.
-Tobie to już nic nie zaszkodzi! - odpyskowała Antonina, nerwowo tupiąc nogą. Całej tej ostrej wymianie zdań przypatrywali się klienci. - Koniec przedstawienia, smacznego. - burknęła kelnerka i poprawiając bordowy fartuszek zaszyła się w kuchni, skąd znowu odebrała kilka talerzy z kolorowymi potrawami. Dzisiaj w restauracji był wyjątkowo duży ruch, dlatego Antonina pracowała do późnego wieczora.
-Odpadam... - cisnęła tacą o blat.
-Ann, jeszcze dwa stoliki. - prosił kucharz.
-Nogi mi odpadną! - jęknęła Tosia.
-Podwiozę cię do domu... - mrugnął okiem, a dziewczyna przystała na taki układ. Chwyciła posrebrzaną tackę i po raz tysięczny wkroczyła na salę.
-O niee... - szepnęła pod nosem, zauważając ludzi siedzących przy stole numer sześć. - O nie, nie, nie, nie.
Już chciała zawrócić, ale przypomniała sobie, że z kelnerek znowu została sama. Nie miała wyjścia.
-Siemasz, Ann! - usłyszała.
-Cześć. - mruknęła tylko i odłożyła talerze.
-Co robisz po pracy? - zapytał mężczyzna.
-Jadę do domu. - odparła oschle.
-A może mała zmiana planów?
-Nie przewiduję...
-Nie bądź taka zadziorna. - mrugnął okiem do dziewczyny.
-Chrzań się. - warknęła i szybkim krokiem wróciła do kuchni. - On znów wrócił do Polski. - zwróciła się do szefa kuchni.
-Kto? John? - parsknął śmiechem. - Zza wielkiej wody przyleciał?
-Najwyraźniej.
-Śmieszy mnie ten fagas.
-Jak tylko widzę jego mordę i wybielane ząbki, to... - syknęła zaciskając pięści.
-Uważaj, bo wybuchniesz... - Leon opryskał Antoninę kilkoma kroplami wody. - Wdech, wydech i siema!
Ostatnie minuty w pracy niezwykle się dłużyły, lecz nareszcie nastał ten upragniony koniec. Mogła założyć swoje ciuchy, a klapki zamienić na botki. Poczekała jeszcze chwilę na kolegę z pracy i wcześniej żegnając się z właścicielem wyszli na zewnątrz.
-Ann... - zza rogu wyłonił się Janek z pudełkiem czekoladek.
-Kuźwa, pogrzało cię?! - wykrzyczała dziewczyna, odskakując w bok.
-Sorry, chciałem zrobić ci niespodziankę, ale widzę, że masz obstawę. - zgromił Leona wzrokiem.
-Koleś, wyluzuj i skocz do dentysty, bo chyba dwójki ci pożółkły. - mężczyzna chwycił Tosię pod ramię i zaprowadził prosto do auta.
-Ale mu dojechałeś. - zaśmiała się dziewczyna zapinając pasy.
-Leon zawodowiec. - teatralnie poruszał brwiami i ruszył z parkingowego miejsca z piskiem opon. Antonina mieszkała dość daleko od miejsca swojej pracy, ale zdążyła się już przyzwyczaić do wstawania równo ze wschodem słońca, tylko po to, by zdążyć na autobus. Gdy stali na skrzyżowaniu czekając na zielone światło, na pasie obok stanął czarny samochód. Dochodziła z niego głośna muzyka.
-Oho, niezłe party. - Antonina opuściła szybę wystawiając łokieć.
-Co ty robisz? - zdziwił się Leon.
-Zimny łokieć. - wyszczerzyła się. - Czuję się, jakbym zaraz miała wystartować w nielegalnych wyścigach.
-Te, maleńka! - usłyszała krzyk z auta obok.
Kryńska ze zdezorientowaną miną spojrzała w bok. Wszyscy siedzący we wnętrzu samochodu wybuchnęli śmiechem.
-Przepraszam za kolegę, dopiero uczy się polskiego! To jedyne zdanie, które umie powiedzieć.
Ona nie zareagowała już, tylko podniosła szybę, wzdychając głeboko.
-Wszędzie chamy. Wszędzie!
-A ty jak zawsze musisz szukać zaczepki. - zganił ją Leon.
-Ja zaczepiłam siebie samą?! Po prostu...
-Dobra, koniec tematu. - mruknął mężczyzna, a czarny samochód ruszył z miejsca zostawiając po sobie jedynie zapach spalonej gumy.

____________________________________________________________________

Cóż za pracowity dzień dzisiaj!
Epilog tam, prolog tu... 
Jak widzicie, dodałam nową postać, Leona. Jest o nim trochę w zakładce "Bohaterowie". ;)))
Narazie tylko krótkie wprowadzenie i zaznajomienie z charakterem Tosi. Nie będzie łatwo :>

Pozdrawiam, Sissi♥